Jak w podróży prawdziwie poznać miejsce, mieszkańców, kulturę, zwyczaje? GEOpraktykanci mają na to (i nie tylko na to :)) sposób! Wystarczy zostać w nowym miejscu dłużej i całkowicie partycypować w lokalne życie… Wydaje się trudne? Wcale nie! Jednym z rozwiązań jest wolontariat – w naszym przypadku praca na rzecz lokalnej organizacji i społeczności w zamian za wyżywienie i nocleg. Swoją szansę poznania codziennego życia w tropikalnie, tajemniczo dziewiczej części Boliwii znaleźliśmy nieopodal Rurrenabaque w departamencie Beni.
W pierwszą stronę do Rurre dotarliśmy po kilkunastogodzinnej jeździe z La Paz, rozklekotanym autobusem pamiętającym lata 70 ubiegłego wieku. Mówi się, że trasa trwa od 14 do 24 godzin… lub dłużej – zależnie od utrudnień na drodze. Mieliśmy okazję sprawdzić, czy to prawda i oficjalnie potwierdzamy informację, ponieważ zaliczyliśmy obie opcje – szybką i bezproblemową w pierwszą ostronę i żmudną i pełną niespodziewanego oczyszczania drogi z głazów pochodzących z osuwisk skalnych w drugą. W drodze z La Paz, jeszcze w autobusie, spotkaliśmy Andre, dyrektora schroniska dla zwierząt ONCA, do którego zmierzaliśmy, wraz z jednym z wolontariuszy – weterynarzem Carlosem. Panowie wracali z konferencji w La Paz, podczas której, ku uciesze wszystkich miłośników natury, udało im się wywalczyć częściową zmianę boliwijskiego prawa dot. obchodzenia się ze zwierzętami.
– „To muszą być Polacy, którzy mają do nas przyjechać. Sześciu szalonych „Białasów”, mówiących w jakimś zupełnie niezrozumiałym języku i pijących piwo…”. – Tak, to byliśmy my! 🙂
Do Rurre dotarliśmy nad ranem i po wizycie na lokalnym targu owoców i we francuskiej piekarni, a więc i po śniadaniu, do posiadłości ONCA zabraliśmy się nieco przeciekającą drewnianą łódką, pierwszy raz w życiu przekraczając rzekę w kolorze piasku, transportującą tony materiału. Z ogromną ekscytacją zostaliśmy przywitani przez innych, krótko i długoterminowych wolontariuszy (od tych, którzy przyjechali do ONCA na 2 tygodnie, po tych, którzy przyjechali… 7 lat temu na 2 tygodnie, ale zostaną „na zawsze”). Po szybkim zapoznaniu się z miejscem, nie tracąc czasu, poszliśmy pracować do wioski, położonej ok. 40 minut marszu krętą ścieżką przez dżunglę. 2 lata temu okolice nawiedziła wielka powódź, niszcząc wiele gospodarstw, pozostawiając ludzi bez dachu nad głową, miejsc pracy i tym samym środków do życia. Wielu z nich, zwłaszcza po tej tragedii, zajmuje się kłusowaniem. Niestety, skóra krokodyli czy mięso małp są nadal bardzo cenione, a więc nielegalny handel zwierzętami w tej okolicy swobodnie kwitnie, zupełnie jak roślinność tropików, którą da się ujarzmić wyłącznie ostrą maczetą i tylko na chwilę. Aby zapobiec temu przykremu aspektowi, ONCA wspiera lokalne działania, które wpływają pozytywnie na bioróżnorodność i przyjmuje zwierzęta, którymi właściciele się znudzili (popularne jest trzymanie np. małp w domu – przez pierwszy rok, kiedy małpka jest mała i słodka. Po tym czasie właściciele wyrzucają / zabijają „małpisko”). Wśród działań promowanych i podejmowanych przez ONCA znajdują się m. in. zrównoważone rolnictwo, czy budowa eko-hosteli w wiosce nieopodal oraz pomoc w odbudowie domów po ostatniej powodzi i to właśnie przy tych działaniach 3 razy w tygodniu pracują wolontariusze. Taki układ ma jeszcze kilka innych zalet – dzięki pracy ze społecznością stosunki na linii ONCA – lokalni są bardzo przyjazne, dzięki czemu możliwe jest coraz lepsze docieranie do nich. W niedalekich planach jest m. in. przeprowadzenie akcji w okolicznych szkołach dot. ochrony bioróżnorodności.
Pierwszego dnia pracy w społeczności w morderczym słońcu zbieraliśmy fasolę, którą miejscowi sprzedają na targu, odbywającym się w każdą niedzielę. Upał i nieprzyzwyczajanie do pracy fizycznej dał się nam we znaki, ale oczywiście sprostaliśmy wyzwaniu. Idea podejmowanego przez nas działania odganiała krążące wokół myśli typu „nie, no nie dam rady. Ostatnia fasola!”, a zaserwowany po powrocie do bazy lunch, nagrodził wszelkie niedogodności. Popołudniu natomiast pracowaliśmy w schronisku – generalne porządki, malowanie klatek dla zwierząt, sprzątanie kliniki czy budowanie ogrodzenia dla kur na czas naszego pobytu stały się codziennością.
Z dnia na dzień coraz bardziej przyzwyczajaliśmy się do trybu dnia w ONCA: śniadanie, praca, lunch, drzemka, praca, kolacja, integracja, spanie, i coraz lepiej się tam czuliśmy, aby w dzień wyjazdu mieć łzy w oczach, zdradzające, jak bardzo chcielibyśmy zostać dłużej. Uporczywie polujące na nas komary, temp. ponad 30 o przy wilgotności ok. 90 % były zabójcze, ale możliwość pracy dla ludzi, którzy na prawdę tego potrzebowali z ludźmi, którzy są najbardziej szalonymi miłośnikami natury, jakich znamy, była niezwykłym doświadczeniem. Pracownicy ONCA to pasjonaci przyrody, którzy nie patrząc na przeciwności, po prostu podciągają rękawy i działają. Ekipa zarządzająca schroniskiem (Wenezuelczyk, dwóch Australijczyków, Izraelka i Brytyjczyk) posiada umiejętność dzielenia się entuzjazmem, wobec czego wolontariusze – również ludzie z całego świata – czuli inspirację i szczerą chęć włączenia się we wszystkie proponowane działania… np. łowienie piranii! Pewnej nocy własnoręcznie wykonaliśmy wędki, opracowaliśmy taktykę, której nie powstydziliby się zawodowi wędkarze i w wielkim przejęciu poszliśmy nad rzekę. Niestety, po kilku godzinach starań, odpuściliśmy. Piranie okazały się sprytniejsze niż gringos, ale widoku gwiazd, które nad nami świeciły, nie zapomnimy nigdy.
Całości dopełniło wspólne ognisko przy gitarze Carlosa.
Weterynarz był również naszym medykiem i z powodzeniem wykonywał akupunkturę. Takiemu zabiegowi poddała się np. Beata, a warunki, w których się to odbyło – w dżungli, przy rzece, pod wachlarzem gwiazd i najprawdopodobniej w otoczeniu setek zwierząt, były najdziwniejszymi, w których Carlos miał okazję pracować.
Potęgę natury czuliśmy każdym zmysłem. To właśnie przyroda dała nam lekcję pokory, gdy pewnego wieczoru, podczas spaceru „wracamy za pół godzinki, spoko, znamy drogę”, zgubiliśmy się na ponad 2 godziny. Kiedy już zrobiło się całkowicie ciemno, słyszeliśmy dźwięki, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Czy wiecie, że dżungla gra swoją muzykę i to tak głośno, jak Wasi sąsiedzi, kiedy Wy chcecie spać? My nie mieliśmy o tym pojęcia! I nie tylko o tym – o drodze powrotnej również. Z sytuacji wyszliśmy zwycięsko głównie dzięki Jackowi, który w pewnym momencie zaznaczył drogę, ale nie jak Jaś od Małgosi – piernikami, tylko jak Jacek od Weroniki – strzałką z patyków.
Fajnym doświadczeniem było również wspólne gotowanie i dzielenie się kulinarnymi trikami. Dieta wegetariańska, oparta m. in. na ryżu, makaronach, kaszach i warzywach była urozmaicona, a wszystkie dania, zwłaszcza po ciężkiej pracy, smakowały wyśmienicie. Nam udało się zrobić polskie kluski z zasmażaną cebulą i coś pomiędzy zupą warzywną, a kapuśniakiem – czyli typowe polskie dania w warunkach… nieco ekstremalnych.
Co prawda Babcia zrobiłaby lepsze, ale Babci akurat nie było.
Podczas wolontariatu nie zapomnieliśmy oczywiście o badaniach i zbadaliśmy parowanie potencjalne ewaporometrem polarnym konstrukcji Profesora M. Marciniaka (pozdrawiamy! :)) z dokładnością do 1/100 mm. Pomiary wykonywaliśmy co 3 godziny przez 4 doby, dzięki czemu zaobserwowaliśmy wpływ tropikalnych warunków pogodowych, zwłaszcza temperatury powietrza, nasłonecznienia i wilgotności, na parowanie. Badania te są uzupełnieniem przeprowadzonych wcześniej w innych klimatach i stanowią ich ciekawą kontynuację.
ONCA – dziękujemy za wszystko! Jak tylko wrócimy do Polski i podliczymy pieniądze, obiecujemy wesprzeć Wasze działania poprzez darowiznę. Obyśmy mogli przelać Wam nie tysiące, a miliony, bo zasługujecie na to jak mało kto! Cały projekt jest dobrze przemyślany i wiemy, że w kolejnych latach jeszcze bardziej się rozwinie. Pracownicy ONCA w pełni utrzymują się wyłącznie z darowizn. W takich miejscach jak to nie jest ważne, jak się ubierzesz (wszyscy chodziliśmy w znoszonych, nieraz dziurawych ciuchach), czy dziś weźmiesz prysznic i np. ogolisz nogi (w porze suchej, w której tam byliśmy, często brakuje wody, ale nie brakuje tarantul w toalecie), jak wygląda Twoja sypialnia (spaliśmy na materacach wypchanych sianem), czy jak Ty wyglądasz. Ważne jest tylko to, co dziś zrobisz dobrego – dla siebie i innych.
Możliwość darowizny:
http://www.oncaorg.org/0-3-02-asociate.html
A poniżej galeria zdjęć, zapraszamy do oglądania!
Tekst: Beata
Edycja: Dorota, Wojtek