16-ego kwietnia 2015 roku lądujemy na Oslo Rygge i nie mamy jeszcze gdzie spać. Prawie nic nie mamy, oprócz jedzenia na 4 dni i Asi-przewodnika, która wcześniej mieszkała tu pół roku za sprawką Erasmusa.
Łączę się z wifi. Jest! Wiadomość od hosta z couchsurfing.com, że może nas przenocować. Mieszka kawałek od Oslo i proponuje nam dojazd pociągiem do Jessheim. Średnio uśmiechało nam się wydanie już na dzień dobry tyle kasy, skoro mamy doświadczenie, że w Norwegii wcale nie jest to konieczne. Ruszamy na razie do stolicy, zobaczymy co będzie dalej.
Mimo że towarzyszki podróży zdawały sobie z tego sprawę, to ja żyjąc w przeświadczeniu, że lotnisko wcale nie jest tak daleko od centrum, cały czas stałam murem za złapaniem stopa. Gdy dowiedziałam się, że nasza trasa ma długość 100km + biorąc pod uwagę, że jesteśmy w czwórkę, mój zapał zbladł… tylko odrobinę! Po 15min zatrzymałyśmy 30-letniego mężczyznę, który wracał z Rygge. Odwoził swoją dziewczynę na samolot, Polkę.
3/4 ekipy łapiącej stopa. Nasz rekord wyjazdu (i życia) to 5 sekund!
Oslo wita nas ewakuacją na dworcu, gdzie miałyśmy sprawdzić cenę i częstotliwość odjazdu pociągu. Kilka pierwszych zdjęć w nowym miejscu i… Bingo! Autobusy jadące do Ikea są w Norwegii darmowe. W informacji dowiadujemy się, że jeden z nich odjeżdża w stronę wylotówki na Jessheim, czyli do naszego noclegu. Udaje znaleźć nam się przystanek, z którego będziemy odjeżdżać przez najbliższe kilka dni. Kolejnym plusem jest darmowe Wi-Fi w pojazdach. Dojeżdżamy na miejsce i okazuje się, że droga za rondem, kilka metrów od sklepu, jest idealna do stania z wyciągniętym kciukiem. Rekord tego miejsca (i życia) to 5 sekund!
Selfie z naszym darmowym autobusem
Jessheim jest małym miasteczkiem, ale z norweskim standardem. Posiada duże centrum handlowe w samym sercu, nie ma rynku, deptak jest tu nieznany, to nowoczesne miasto, tylko małe. W owej galerii handlowej miałyśmy okazję pierwszego dnia wysłuchać koncertu „norweskiego One direction”. Sam występ był przyjemny – chłopcy naprawdę mieli talent, a niektóre numery były coverami znanych przebojów. Dziwne były jedynie piski 11-, 12-, 13-letnich fanek, bijących się o miejsce w pierwszym rzędzie pod sceną, z wiązanką kwiatów w jednej i płytą w drugiej ręce. A i jeszcze telefonem w… chwila, ile one miały rąk? W każdym razie świeżo upieczone nastolatki muszą coś robić. Ja w ich wieku co prawda wzdychałam do Alexa z Arctic Monkeys (nie, żeby bardzo mi przeszło) albo Aragorna z Władcy pierścieni, ale nie przypominam sobie, żebym śliniła się tak na ich widok. A to tylko 10 lat różnicy. Albo aż.
Nasi fani na drugim planie. Trochę tej norweskiej młodzieży do nas przyszło
Oprócz tego kawałek od centrum znajduje się śliczne jezioro otoczone wysokimi drzewami parku miejskiego. Tak jak wcześniej wspomniałam – małe miasteczko z norweskim standardem.
Jezioro w Jessheim
Oslo polecam nawet na krótki wypad jedno- czy dwudniowy. Dlaczego? Bo najważniejsze atrakcje znajdują się w sercu miasta i nie trzeba korzystać z komunikacji miejskiej. Nam udało się zobaczyć dużo, mimo, że nie spieszyłyśmy się specjalnie.
Gmach opery w Oslo na pewno powinien znaleźć się na liście z wykrzyknikiem must see! Zbudowana rzekomo na podobieństwo Titanica, zachwyca i daje do myślenia. Może wyda się zabawne, że o tym piszę, ale mają naprawdę ładne toalety, które również odwiedziłyśmy. Oprócz wnętrza obowiązkowo trzeba wejść na dach (nie jest to zbyt skomplikowany manewr, ale zimą może być trochę ślisko).
Widok na zatokę i na „górę lodową” W końcu to Titanic
Ważnym punktem do odhaczenia jest ratusz. Z zewnątrz przypominający komunistyczną budowlę, kryje bardzo intrygujące sale z dużą ilością abstrakcji, która mimo wszystko tworzy pewną całość, opowiada spójną historię. Główną atrakcją jest oczywiście hol główny, w którym odbywają się uroczystości wręczenia Pokojowej Nagrody Nobla.
Idę odebrać Nobla
Przechodząc koło Pałacu Królewskiego miałyśmy szczęście podziwiać uroczystą zmianę warty. Taka impreza nie zdarza się codziennie, możliwe, że Król miał imieniny albo jego kotka urodziła małe… W każdym razie obejrzałyśmy popisy gwardii królewskiej z otwartymi buziami i aparatami, po czym udałyśmy się do pewnego parku.
Nie takiego zwykłego parku z drzewkami i kaczuszkami pływającymi po stawie. Jest to dzieło norweskiego rzeźbiarza Gustava Vigelanda. Składa się z 212 rzeźb z kamienia i brązu przedstawiających łącznie prawie 600 postaci, nagich postaci. Najsłynniejszą jest krzyczący, tupiący nogą chłopczyk (nie wiem czemu). Ten punkt programu ma u mnie dużą okejkę. Ciekawe miejsce, idealne na zjedzenie gotowanego jajka na śniadanie.
Gdy na zobaczenie Oslo jesteśmy w stanie poświęcić więcej czasu niż krótki weekend, warto zaopatrzyć się w dobowy bilet na całą komunikację miejską. Kosztuje on 90 Nok (ok. 45zł), ale w Norwegii wszystko ma kilkukrotną wartość, a w to jedno warto zainwestować. Dzięki niemu nie tylko można dojechać na obrzeża miasta, by podziwiać panoramę z Holmenkollen, ale również przepłynąć promem (tramwajem wodnym), który jest tu normalnym środkiem transportu z lądu na wyspy (i odwrotnie), a nie atrakcją turystyczną. Wracając jednak do skoczni narciarskiej, ponoć nie warto tracić pieniędzy na wjazd na sam szczyt. Taki sam (bądź lepszy, ja nie mam porównania) widok rozpościera się z tarasu pobliskiego hotelu i nie skubie portfela ani trochę. Sam obiekt robi wrażenie, ale pamiątki są tam tandetne jak wszędzie.
Udajemy, że jest + 25º
Niedziela i tylko niedziela jest dniem muzeów! Tego dnia tygodnia można zwiedzić większość (w tym te zdecydowanie najciekawsze) galerii sztuki za darmo. W Muzeum Narodowym znajduje się jedna z wersji znanego obrazu Edvarda Muncha „Krzyk”, jak i wiele innych dzieł interesujących artystów tj. Picasso. Moją uwagę przyciągnęły dwa obrazy, których wcześniej nie znałam (i bana mi za to!). Było to mianowicie „Zimowa noc w górach” (norweski tytuł: Vinternatt i Rondane) malarstwa Haralda Sohlberga oraz rysunek Theodora Kittelsena „Troll leśny”.
Cudo Sohlberga
Fajnie jest zobaczyć wystawy czasowe Museum of Contemporary Art. My natrafiłyśmy na dużo dziwnych, ale również intrygujących dzieł, niekiedy „dzieł” (m.in. krzesło pełne ciuchów jakby żywcem wyjęte z mojego pokoju).
Codziennie o godzinie 11:30 i 14:30 turyści mają możliwość zwiedzenia Norweskiego Parlamentu. Jest natomiast haczyk (a nawet dwa): 1. tylko to wcześniejsze prowadzone jest w języku angielskim, 2. wpuszczane jest 30 osób i ani jedna więcej (ochroniarz jest skrupulatny!). Warto jednak postać trochę w kolejce, aby poczuć się jak rasowy parlamentarzysta.
Czy Oslo polecam? Zdecydowanie i nie wiem kiedy, ale na pewno chciałabym tam wrócić. Mam takie zdanie nie tylko przez pryzmat atrakcji, które czekają w stolicy Królestwa, ale i ludzi, którzy tam mieszkają. Są w zwyczajny sposób serdeczni, uśmiechnięci. Nawet jeśli nie są za bardzo wylewni i wybuch Twojego słowotoku skwitują zwykłym „ok”, to i tak wiesz, że w razie potrzeby odpowiedzą z chęcią na pytanie i pomogą. Poza tym Oslo jest czystym miastem. Po prostu czystym, gdyż świadomość mieszkańców na temat ochrony środowiska czy poszanowania przedmiotów wspólnoty jest z powodzeniem wpajana od najmłodszych lat.