Dzisiejsza notka będzie zapisem moich wrażeń z La Paz. Miasta, które nie jest ani stolicą kraju (oficjalnie jest nią Sucre), ani największą jednostką osadniczą (liczbą ludności ustępuje Santa Cruz i El Alto), a jednak jest uważane za najważniejsze w całym kraju. Swoje siedziby mają tu organy władzy centralnej, a samo miasto było areną wielu ważnych wydarzeń historycznych. W kontraście do charakterystycznego dla miast Ameryki Południowej (i mojego umysłu) chaosu – niniejszy wpis będzie uporządkowany (ale nie schematyczny) w formie tytułowej listy rzeczy, które robisz w La Paz, kiedy nie boli Cię brzuch. A jako, że nie boli aż tak często i długo – jedziemy z listą.
1. Masz zadyszkę.
Tak po prostu, lądujesz w El Alto (oddzielnym administracyjnie, ale tworzącym spójny miejski organizm z La Paz, młodym miastem) na wysokości 4100 m. n. p. m., odbierasz bagaż i czujesz, że coś z tym powietrzem jest nie tak. Bierzesz kilka głębszych wdechów i…zastanawiasz się czy to nie zużywa więcej tlenu, niż dostarcza do płuc. Na szczęście z czasem jest lepiej.
2. Jeździsz Teleferico.
Wspominałem, że lotnisko leży w El Alto na ok 4100 m. n. p. m. Teraz dodam, że w La Paz znajdą się również punkty położone na 3100 m. n. p. m. Różnica jest piorunująca, a władze wydając środki płynące ze sprzedaży surowców – zainwestowały w usprawnienie komunikacji miejskiej. Tym sposobem nad miastem śmigają wagoniki trzech linii podniebnej kolejki kablowej – Teleferico (kolejne trzy linie w budowie). Za równowartość ok 1,8 zł, w kilkanaście minut można dostać się z centrum La Paz do El Alto. Oszczędność czasu jest bardzo duża nawet w dniu targowym, kiedy w kolejce do wagonika staliśmy jakieś 45 minut. Sam wybór formy transportu świadczy o tym, że determinizm geograficzny wciąż daje się nam we znaki, a wiele decyzji człowieka wynika wprost z uwarunkowań środowiskowych.
3. Jesz na ulicy.
Mam tu na myśli, że jesz cokolwiek. Wyborne hot dogi za równowartość 1,5 zł? Spoko. Mało Ci? Kup hamburgera za 3 zł. O dziwo, z doświadczenia wychodzi na to, że to nie od ulicznego żarcia boli brzuch. A wszystko to pomimo faktu, że naszemu sanepidowi na sam widok rozwijałby się bloczek z mandatami w kieszeni. Przy okazji warto się zastanowić m.in. nad tym dlaczego opłacalne jest sprzedawanie wspomnianych hot-dogów po drugej w nocy (sprawdziłem dla dobra nauki)? dlaczego lody poukładane od rana w kartonie na krawężniku się nie topią i nie psują (sprawdziłem dla dobra nauki)? czy też skąd oni biorą i gdzie trzymają zapasy na cały dzień?
4. Poznajesz miejscowych Polaków.
W tym miejscu chciałbym zwyczajnie podziękować Mileniuszowi Spanowiczowi za całą pomoc, której nam udzielił (od konsultacji i prób załatwienia czegokolwiek przed naszym wyjazdem, przez spotkanie i pożyczenie garnków na miejscu, aż po praktyczne i przydatne porady na temat radzenia sobie ze sraczką). Mileniusz i jego historia zainspirowały nas również do przeprowadzenia serii wywiadów z Polakami mieszkającymi tu na stałe, co zapewne ubogaci nasz projekt.
Druga osoba, którą musimy wymienić i zareklamować to Pan Piotr Budych. To dzięki jego produktom mogliśmy przygotowywać urozmaicone i bogate w produkty mięsne posiłki na lodowcach. Suszona kiełbasa, wędzony boczek i kabanosy (w gratisie!!!) ratowały nam życie 🙂 Produkty Pana Piotra polecam każdemu z czystym sumieniem (wpis zawiera bardzo świadome i w pełni bezinteresowne lokowanie produktu).
5. Korzystasz z usług, które są świadczone akurat w danej dzielnicy.
To jest ciekawostka i strzał w twarz dla przeciętnego Europejczyka. „U nas” mamy zazwyczaj dzielnicę „wyposażoną” w podstawowe usługi, które w pełni „obsługują” mieszkańców określonego obszaru. Jest sklep spożywczy, są inne sklepy, fryzjer, szewc, cokolwiek sobie tu dopiszemy. W La Paz (i nie tylko) jest nieco inaczej. Przykładowo: trafiamy na zakład fryzjerski, zakład fryzjerski, trzy zakłady fryzjerskie, Panią sprzedającą sok i jeszcze całe mnóstwo zakładów fryzjerskich. Innymi słowy: wleźliśmy na ulicę fryzjerów. No i fajnie, aż szkoda się nie dać przystrzyc za jakieś 3,6 zł. Analogicznie, jeśli chcemy kupić pralkę – wybieramy się na „ulicę AGD” itp. Ta zasada nie tyczy się budek z jedzeniem. Budki z jedzeniem są wszędzie.
6. Spędzasz czas z najlepszym hostem na świecie.
Luisa znaleźliśmy na couchsurfingu, szukając Polaków mieszkających w La Paz (miał zaznaczone, że mówi po polsku). Okazało się, że studiował na krakowskiej AGH i 11 lat mieszkał w naszym kraju, który opuścił tuż przed zmianą ustroju w roku 1989. Bardzo ciekawym doświadczeniem było wysłuchać relacji dotyczących czasów stanu wojennego i przemian ustrojowych z perspektywy osoby o tak egzotycznym dla Polaków pochodzeniu.
Musimy również przyznać, że zostaliśmy przyjęci po królewsku. Mieszkanie było do naszej dyspozycji, a gospodarz dbał o nasz komfort cały czas: puszczając nam albumy Grechuty, oglądając z nami polski film, zabierając nas na wyśmienity obiad (najlepsza wołowina, jaką dane mi było jeść), czy też przygotowując wyborną jajecznicę na śniadanie. Nie wybaczymy tylko tego, że podstępnie uregulował za nas rachunek w restauracji 😉
To by było na tyle, chociaż punktów w zeszycie miałem wuchtyliard. Część ze smutną miną wykreśliłem, część skumulowałem – mam nadzieję, że wpływając pozytywnie na możliwość przebrnięcia przez całość tekstu. Jeżeli będziecie chcieli to czytać, to spotkamy się jeszcze w relacji z innych miejsc i na inny temat. Tymczasem trzymajcie kciuki za GEOpraktyki w trasie.
Sowa