Tytuł wpisu sztampowy. Nudny. Mało kreatywny. A jednak jest to tytuł przemyślany i nieprzypadkowy. Lądowanie w Seattle było dla mnie pierwszym zetknięciem z iście filmowym światem Stanów Zjednoczonych. Wszystko było tam zupełnie obce, zdecydowanie inne, wszystko było jak w filmie. Jednocześnie było mi to dziwnie znajome, łatwo się odnalazłem, przecież znałem to wszystko z filmów. Szukając motelu wiedziałem, że ulice będą ponumerowane, wchodząc do niego – wiedziałem, że w recepcji spotkam imigranta, a jego angielski będzie nieco mniej składny niż mój angielski. No i jednak przeżyłem szok – pierwszy raz w życiu widziałem miasto z numerowanymi ulicami, a w motelu check-in załatwiał posługujący się łamaną angielszczyzną Hindus. To niespójne uczucie „znajomego nieznanego” towarzyszyło mi jeszcze dość długo, ale tym razem opowiem o Seattle.
Różne miejsca można uznać za symbole tego miasta, ale ja wyniosę na najwyższy stopień podium Pike Place Market. Niby zwykły targ, a w rzeczywistości miejsce jedyne w swoim rodzaju. Czynny od 1907 roku, odwiedzany rocznie przez 10 milionów osób (!), ogromny targ, na którym kupić można niemal wszystko, od świeżych ryb, przez kultowe amerykańskie komiksy i dania niemal każdej kuchni świata, aż po polską porcelanę. Świeże ryby co rusz przelatują również nisko ponad głowami kupujących – efektownie przerzucane przez sprzedawców od stoiska do stoiska. Show, który przy tym robią i otoczka „artystyczna” o dwie klasy przewyższa naszych serialowych „aktorów jednej roli”.
W ogóle Amerykanie wydają się być mistrzami w robieniu dobrego show – niezależnie od tego czy mówimy o sprzedawcy ryb, o facecie żonglującym odpaloną piłą spalinową, zbierającym drobne bezdomnym, czy przewodniku po historycznych podziemiach Seattle. Zupełnie jakby każde dziecko było do tego przygotowywane już od najmłodszych lat życia. Historia opowiedziana przez wspomnianego przewodnika, niesamowicie dynamicznego i mogącego stanowić wzór dla naszych kabaretów, przypomina również, że Amerykanie potrafią to wszystko doskonale sprzedać. Wiele przykładów na to daje historia miasta opisana w książce „Sons of the Profits or There’s No Business Like Grow Business! The Seattle Story 1851-1901”. Na dowód przytoczę jedynie dedykację z niniejszej książki:
In the spirit of Seattle’s founding fathers, this book is dedicated with warmest appreciation to the most important people in the world – the man, woman and children who buy it.
Z kolejnych obowiązkowych miejsc, oczywiście należy zobaczyć charakterystyczną wieżę Space Needle. Ja przy okazji dowiedziałem się, że tuż obok, skryte pod futurystyczną bryłą, znajduje się EMP Museum. Jest ono dedykowane współczesnej popkulturze gromadząc eksponaty związane ze współczesnym kinem, serialami, muzyką, grami komputerowymi itp. Niczym dzieciak biegałem od wystawy poświęconej Super Mario Bros, poprzez ekspozycje związane z kinem grozy, kinem akcji, science fiction itp. Swoją własną wystawę ma oczywiście również pochodzący z Seattle, tragicznie zmarły wokalista Nirvany, Curt Cobain. Wisienką na torcie była instalacja związana ze święcącym triumfy serialem „Gra o tron”. Z pomocą okularów do wirtualnej rzeczywistości mogłem wjechać na serialowy „mur”, wyjrzeć poza jego krawędź, poczuć silny, mroźny wiatr, zachwiać się i niemal dostać zawału ze strachu 😉 Obowiązkowy punkt na planie miasta dla każdego fana kultury masowej!
Pozostając w temacie popkultury – w mieście znajduje się również cmentarz, na którym znaleźć można m. in. grób słynnego Bruce’a Lee. Odwiedziłem go w trakcie obchodów amerykańskiego Dnia Weterana (obchodzone 11 listopada, w nasze Święto Niepodległości). Tego dnia, przy grobach poległych żołnierzy, wdzięczni rodacy zatykają małe narodowe flagi. Liczba takich nagrobków na zaledwie jednym cmentarzu pokazuje ogrom strat ponoszonych przez Amerykę w kolejnych wojnach.
Czas kończyć pierwszy post z serii naszych podróżniczych relacji, choć mógłbym jeszcze wiele pisać m. in. o dziwnej tradycji przyklejania gum do żucia na ścianie wzdłuż jednej z ulic, o tym jak w USA można przewieźć rower w autobusie, gdzie jadł kolację brat Gandalfa lub o tym, jak zdekonspirowałem rosyjskiego szpiega. Potwierdzenie wszystkich wspomnianych historii znajdziecie jednak w galerii poniżej.
Do następnego razu, Sowa